Królik dla podróżnika
-
Sprzęt mąż
-
Aktywność Taniec
Dzisiaj na obiad będzie królik pieczony. Mój podróżnik dostał przepustkę i pojechał w siną dal. Może nie do końca w siną, bo jednak na smyczy. Przez ten nieszczęsny reset obiecał jeździć z włączonym internetem i endo.
Tuszkę królika wczoraj wieczorem pokroiłam na porcje, osoliłam, doprawiłam pieprzem, majerankiem, skropiłam octem balsamicznym i oliwą. To delikatne mięso, więc z przyprawami nie szaleję. Mięso ma pachnieć królikiem. Przykryte fresh folią czekało w lodówce do popołudnia. Mój sprzęt podstawowy w swej podróży sentymentalnej dojechał do Rusi. W drodze powrotnej mijał Wilamowo. To był dla mnie sygnał, żeby wstawić mięso do piekarnika. Po około pół godzinnym pieczeniu w brytfannie, gdzieś na wysokości Drulit, skropiłam królika oliwą, żeby zanadto się nie spiekł i nie wysuszył. Podróżnik zadzwonił i zameldował, że odpoczywa w Kątach. Przystąpiłam do obrania ziemniaków i marchewki. Kapustę poszatkowałam w maszynce, dodałam do szatkowania, ale na drobniejszej tarce, marchewki. Lekko posoliłam, dodałam odrobinę cukru, łyżeczkę soku z cytryny, łyżkę oleju i łyżkę majonezu. Kilka ziemniaków zalanych osoloną wodą wstawiłam na gaz, powinno starczyć nam na obiad. W okolicach Dłużyny królik domagał się już wyjęcia z piekarnika. Surówka gotowa, a ziemniaki dogotowują się. No cóż, źle wyliczyłam czas. W chałupie pachnie, aż skręca kiszki, a mój podróżnik dojeżdża dopiero do Komorowa Żuławskiego. Za chwilę odcedzę ziemniaki i może skoczę po zimne piwo? Aj, jeszcze zielona pietruszka! Trudno, posypię ziemniaczki mrożoną natką.
Wróciłam z zimnym piwem, a podróżnik na Grunwaldzkiej. Jeszcze trzy kilometry i będzie w domu. Dobrze, że mamy mikrofalę. Nie muszę podsmażać jeszcze lekko ciepłego obiadu. Wystarczy parę chwil i... gotowe!
Kategoria Penelopa gotuje